Trzy dni w irlandzkim Galway to niedługi czas, w którym jednak – przy dobrej organizacji i pogodzie – sporo można zobaczyć. Ponieważ dokonałem eksploracji kilku bajecznie pięknych miejsc w okolicy, postanowiłem, że… nie opiszę żadnego. W zamian za to podzielę się moimi kolejnymi irlandzkimi odkryciami muzycznymi.

Wcześniej takim moim „znaleziskiem” była grupa Aslan (nawiasem mówiąc w dniu mojego powrotu z ostatniej wyprawy na Zieloną Wyspę, gdy słuchałem w samolocie głosu Christy Dignama, ten odchodził w tym czasie na wieczną scenę), ale też niesamowity Jamie Harrison, którego kilka lat temu spotkałem występującego w Dublinie na Grafton Street, a później także w Galway na William Street przy pomniku Oscara Wilde’a.

Jamie Harrison, Galway street (Summer 2017)

W ogóle na tych irlandzkich deptakach występują czasami tacy muzycy, że nie sposób nie zatrzymać się choć na chwilę. Można trafić na prawdziwych artystów. Mam nawet wrażenie, że dostają oni prawo występu po przejściu jakiejś ostrej weryfikacji!

Duet, który tym razem nie pozwolił mi zrobić ani kroku dalej, zanim nie wysłuchałem wszystkich utworów, nosił nazwę Saije. Współbrzmienie pięknego kobiecego głosu z męskim backgroundem, przy akompaniamencie gitar i instrumentów rytmicznych, to zasługa pary Australijczyków: Shantayi i Jo. Ich muzyka przypominała mi klimaty indie-folk-rockowej stylistyki Of Monsters Of Men lub rodzimego duetu Paula & Karol. Niezwykłej urody wokalistka Shantaya ma prawdopodobnie bliskowschodnie korzenie, co słychać w klimacie i tekstach utworów, a także w komentarzach pomiędzy piosenkami. Jo, oprócz wokalnego backgroundu, akompaniuje na gitarze i używa specjalnie skonstruowanych instrumentów perkusyjnych, które obsługuje bosymi stopami.

Saije – występ uliczny w Galway, 9.06.2023

Tym razem zamiast tradycyjnej jednoeurówki, jaką zwykłem wrzucać do futerału gitary gdy coś mi się spodoba, kupiłem od artystów płytę, aby rozkoszować się ich muzyką po powrocie do domu. Epka „Kindred” ma zaledwie 16 minut i zawiera tylko pięć utworów, ale nie sposób nie zatopić się w nich bez reszty.

Jak można przeczytać na stronie internetowej zespołu, Saije to wielokrotnie nagradzany, współczesny folkowy duet, którego uduchowione harmonie, dynamiczne linie gitar i perkusji opowiadają o prostych ludzkich historiach. Teksty piosenek płyną z głębin; poruszające melodie połączone są z wdzięcznym liryzmem. Dzięki użyciu różnych instrumentów akustycznych, para tworzy szerokie brzmienie wzbogacone smakami z podróży po całym świecie. Shantaya i Jo dorastali pośród rzek i dolin małego miasteczka na wschodnim wybrzeżu Australii. W ich muzyce słychać zatem bliskie pokrewieństwo ze światem przyrody. Ziemia, natura i ludzie nawzajem stanowią wspólny wątek, który jest wyryty w tekstach i brzmieniu piosenek. Po zdobyciu tytułu „Młodego Artysty Roku 2019-2020” Folk Alliance Australia na Narodowym Festiwalu Folklorystycznym, uzbrojeni w gitary i bębny, Saije koncertowali z „Kindred” w Australii i Kanadzie w 2020 roku. Obecnie wyruszyli w trasę koncertową do Europy, a ich występy wypełniają ciepłem zarówno małe sale klubowe, jak i duże festiwalowe sceny. Od maja para koncertuje w Niemczech, Holandii i Wielkiej Brytanii. Występ na ulicy Galway był akcentem pomiędzy jednym a drugim koncertem zaplanowanym w Irlandii, po czym Saije wyjeżdża do UK i Francji, by na koniec lata dać koncert na Pilsen Busking Festival w Czechach.

Saije Come As You Are z epki Kindred – Official Music Video

Saije – Snowdonia Live – Official Music Video

Drugim moim irlandzkim odkryciem muzycznym w tej wyprawie jest niejaki Moncrieff. Przechadzając się wieczorem po Dominic Street, ulicy z klasycznymi irlandzkimi pubami, natrafiłem na froncie jednego z klubów anons koncertu tego artysty, który miał odbyć się za dwa dni. Ponieważ wciąż organizowałem sobie plan pobytu w Galway, pomyślałem, że warto „zaliczyć” też jakiś live. Artysty co prawda kompletnie nie znałem, ale od czego są polsko – irlandzcy przyjaciele! Otrzymując pełną rekomendację od dobrze zorientowanej w temacie znajomej, postanowiłem, że wyjście na koncert włączę w plan sobotniego wieczoru.

Klub Róisín Dubh (irl. czarna róża) znajduje się w samym sercu tętniącego muzyką i gwarem Galway, a raczej jego pubowej dzielnicy nad kanałami rzeki Corrib, gdzie życie zamiera – i to tylko na chwilę – dopiero nad ranem.

W ostatnich latach koncertowało tam mnóstwo artystów. Internet wyrzuca długą listę z ostatnich 10 lat, na której znalazłem choćby takie nazwiska jak: Mark Lanegan (Queens Of Stone Age), Ryan Adams, Passenger, czy José Gonzaléz. Jednak wewnątrz klubu oglądałem także stare plakaty i fotosy koncertowe m.in. Pixies, Franza Ferdinanda czy Kodaline. Klub zaprasza też na jesienny koncert The Waterboys. Generalnie dużo tam teraz się dzieje, bo placówka bierze udział w odbywającym się w lipcu corocznym Galway Arts Festival. To cała masa wystaw, koncertów i sztuk teatralnych, z których wiele ma miejsce właśnie w sali Róisín Dubh.

Koncert Moncrieffa reklamowany był jako wydarzenie o charakterze charytatywnym w ramach akcji „A Lust For Life” (ang. żądza życia) na rzecz osób zmagających się z chorobami psychicznymi. Jak nakazuje tradycyjna irlandzka punktualność, zaczął się standardowo pół godziny po czasie. Sala wypełniła się jednak po brzegi, co oznacza, że mogło być około 300 słuchaczy. Widać było podekscytowanie, oczekiwanie. Ten czas pozwolił mi na pobieżne przesłuchanie tego, co artysta udostępnił w internecie. Zajrzałem też do informacji o nim samym. Chris Breheny ps. Moncrieff  – ten niespełna 30-letni artysta pochodzący z Waterford, ma za sobą bardzo smutne przeżycia. Był najmłodszym dzieckiem w rodzinie, w której jego starsze rodzeństwo, Hugh i Laura, zmarli na mukowiscydozę w wieku 19 i 21 lat. Kiedy odeszła siostra, Chris miał zaledwie 16 lat. Muzyka stała się jego ucieczką, sposobem radzenia sobie ze stratą i emocjami. Moncrieff, który początkowo grał w zespole coverowym, ostatecznie przeniósł się do Londynu, aby skupić się na swoim rzemiośle. W tym czasie pracował z kilkoma wielkimi artystami – przede wszystkim jako wokalista towarzyszący Adele. Moncrieff tak naprawdę zaczął nabierać rozpędu w Wielkiej Brytanii, kiedy nie kto inny jak Elton John zwrócił na niego uwagę podczas cotygodniowego programu radiowego Rocket Hour w radiu Beats 1. Elton niemal pokochał utwór Moncrieffa Symptoms, który jest od tego czasu często emitowany przez BBC Radio 1.

Moncrieff Ruin – Official Music Video

Koncert w klubie Róisín Dubh tematycznie nawiązywał do akcji „A Lust For Life”, której punktem odniesienia jest pewna smutna statystyka. Samobójstwa mężczyzn stanowią każdego roku 1% zgonów na całym świecie. To jeden człowiek co minutę. Młodzież w Irlandii od dawna boryka się z problemami ze zdrowiem psychicznym. W 2017 r. wskaźnik samobójstw wśród nastolatków na Zielonej Wyspie był jednym z najwyższych wśród wszystkich krajów Unii. W tym przykrym rankingu Republika Irlandii znalazła się na czwartym miejscu w całej Unii Europejskiej. Obecnie nie jest lepiej. Według najnowszych danych WHO liczba samobójstw w Irlandii w roku 2020 osiągnęła liczbę 470. Moncrieff zrealizował specjalny wideoklip, krótką historię do piosenki Young Man. Opowiada o młodym człowieku, który jest na pozór duszą towarzystwa, bawi się wieczorem z kumplami w pubie. Jednak gdy samotnie go opuszcza, wychodzi na pustą ulicę, to okazuje się, że depresja popycha go w stronę samodestrukcji. Nie ma już w pobliżu przyjaciół, przy których musi zakładać maskę i udawać wesołka. Podąża w stronę oceanu, biegnie po pustej nocnej plaży, zrzuca ubranie, zanurza stopy w falach. Wtedy pojawia się przyjaciel, taki prawdziwy, na dobre i na złe. Przytula go do siebie, żaden z nich nie wstydzi się łez. Klip kończy się wezwaniem, że rozmowa to nic złego, że przyjaciele są ważni. Koncert zaczął się od wyświetlenia filmu na ekranie nad sceną. Po nim nastąpiła refleksyjna cisza, a oklaski rozległy się dopiero wtedy, gdy na scenę wszedł artysta z konferansjerem. Obaj zajęli barowe krzesła ustawione przed pianinem i rozpoczęli długą rozmowę. Prowadzący poprosił Chrisa o wyjaśnienie na ile osobisty jest scenariusz filmu Young Man. Ten wyjaśnił, że film opowiada prawdziwą historię, która niestety, w przeciwieństwie do historii na ekranie, zakończyła się tragicznie. Chodzi o samobójczą śmierć przyjaciela w listopadzie 2021 roku. Wtedy w pobliżu nie znalazł się nikt, kto wyciągnąłby w porę pomocne ramiona. Prowadzący pytał też Chrisa o jego traumatyczne przeżycia z dzieciństwa, związane ze śmiercią najbliższych, o jego relacje z przyjaciółmi i zaangażowanie w akcję „A Lust For Life”. To nie była rozmowa na temat piosenek. Ona dotykała spraw głębokich, ważnych, intymnych. Zakończyła się wymownym gestem, o który poprosił prowadzący. Objął artystę ramionami, tak jak nie robią tego zwykle mężczyźni, bo to wstyd, bo uprzedzenia, bo oznaka słabości. A jednak takie męskie objęcie, szczera rozmowa, mogą uratować komuś życie.

Moncrieff jest cenionym w Irlandii artystą, o czym może świadczyć pełen przekrój wiekowy publiczności zgromadzonej w klubie, jej żywe reakcje i wspólne śpiewanie refrenów, często samodzielne, gdy Chris zwracał mikrofon w stronę widowni. Artysta jest doskonałym pianistą i wokalistą, o szerokiej skali głosu. W śpiewie przypomina mi styl Brendona Flowersa z The Killers lub Eda Sheerana. Jego utwory są niezwykle melodyjne, a jednocześnie pełne ekspresji, która, podczas wykonań na żywo, z fortepianem, wywołuje prawdziwe dreszcze. Moncrieff jest utalentowanym muzykiem i piosenkarzem z wrażliwością na alternatywne pisanie piosenek i kompilacje stylów. Jego brzmienie to nowoczesne połączenie miejskiego popu, soulu i bluesa, napędzane mocnym stadionowym wokalem. Specjaliści nazwaliby to zapewne stylem neo-noir-soul. Jego koncerty w Irlandii są zazwyczaj wyprzedawane „na pniu”, a największy z nich miał miejsce całkiem niedawno w prestiżowej 3 Olympia Theatre. Słuchając jego piosenek, trudno wyobrazić sobie moment w życiu Chrisa Breheny’ego, w którym nie był w pełni oddany muzyce. Jednak to prawda: do około 15 roku życia, ta wschodząca gwiazda podążała inną ścieżką – głównie sportu (hurling).

Fragment koncertu Moncrieffa – Róisín Dubh, Galway 10.06.2023

Przed każdym z kolejnych utworów zaprezentowanych w Róisín Dubh, Moncrieff wykonywał długie wprowadzenie. Akompaniując sobie na pianinie opowiadał o różnych swoich przeżyciach lub refleksjach – czasami nostalgicznie, czasami zabawnie. Podkreślał, jak ważne jest bycie szczerym wobec siebie i ludzi wokół siebie, kiedy przechodzisz przez „ciemność”. Zwłaszcza w Irlandii, gdzie wielu mężczyznom, wzrastającym w kulturze „macho” trudno jest otworzyć się przed innymi i rozmawiać na temat swojego zdrowia psychicznego. Ci silni faceci mają tu i teraz niesamowicie trudny czas dla wyrażania siebie. Mówił też o początkach swojej muzycznej drogi: „To był etap w moim życiu, kiedy musiałem zdecydować, co chcę robić w życiu i jakie są moje wartości. Muzyka stała się dla mnie wtedy drogą do wyrażania emocji, których naprawdę nie można było wyrazić słowami w przypadku 18-letniego faceta. Nie sport, a właśnie muzyka stała się moją obsesją. To był podświadomy sposób na uwolnienie emocji, które w sobie dusiłem po śmierci brata i siostry.”

Wieczór mogę zaliczyć do kategorii najkrótszych koncertów świata. Artysta zaprezentował piąć swoich utworów przeplatanych długimi zapowiedziami, co wszystko, wraz z rozmową przed koncertem trwało łącznie równą godzinę. Zejście Moncrieffa ze sceny było też pożegnaniem z widzami, bo o bisach nie było nawet mowy. Zresztą publiczność irlandzka jest nieco inna od polskiej, tam nie ma długiego skandowania o bisy, raczej takie symboliczne tylko. Mam nawet wrażenie, że istnieje chyba jakaś nieformalna gra ciała, po której widać, że dla artysty koniec oznacza koniec i wszyscy zaczynają się rozchodzić.

I teraz uwaga: Moncrieff wystąpi wkrótce w Polsce, na jedynym koncercie. Będzie to 22 listopada w klubie Hybrydy. Dwa dni później w Wiedniu, a potem seria koncertów w Niemczech i Holandii.

Moncrieff Warm – Official Music Video